Tajlandia stała się jednym z najbardziej popularnych kierunków rekreacji. Przyciąga nie tylko samotnych podróżników rządnych odkrycia nowej kultury, ale również całe rodziny, które po prostu chcą spędzić ciekawie czas. Nikt jednak nie wyjdzie z Tajlandii zawiedziony, ponieważ ten kraj zaskakuje na każdym kroku i każdy znajdzie coś dla siebie.
Nie tylko kuchnia i piękne widoki
Pomimo tego, że Tajlandia słynie z przepysznej i taniej kuchni oraz przepięknych pocztówkowych widoków, oferuje turystom dużo więcej atrakcji. Oprócz mnóstwa świątyń czekających na zwiedzanie, parków narodowych czy parków rozrywki, warto wspomnieć o interesujących miejscach, w których można doświadczyć bliskiego kontaktu z naturą. Mowa o Świątyniach Tygrysów, których w kraju znajdziemy kilka, ale dzisiaj skupimy się na tej znajdującej się nieopodal miasta Pattaya. Mowa tutaj o kontrowersyjnym miejscu, jakim jest Srirarcha Tiger Zoo.
Strirarcha Tiger Zoo
Gdzie znajdziemy to zoo? Niedaleko miasta Pattaya, a dokładniej około 100 kilometrów od Bangkoku, czyli stolicy Tajlandii. Do Pattayi bardzo łatwo dojechać poruszając się własnym środkiem lokomocji, ale jeśli ktoś nie czuje się pewnie w podróżowaniu po tajskich drogach, praktycznie w każdym hotelu organizowane są wycieczki w to miejsce. Nie ma też większych problemów ze złapaniem busa czy nawet stopa. Warto jednak wcześniej zaplanować, w jaki sposób dostaniemy się w to miejsce, a nie zostawiać wszystko na ostatnią chwilę, w szczególności, jeśli podróżujemy z naszą rodziną i małymi dziećmi.
Zacznijmy może od historii tego parku. Obiekt należy do buddyjskich mnichów, którzy w 1999 roku przygarnęli do swojego klasztoru kilka osieroconych młodych tygrysków. Wiadomo tylko, że ich matka zginęła z rąk kłusowników. Przez kolejne miesiące okoliczna ludność, wiedząc, że mnisi opiekują się młodymi tygrysami, zaczęła im podrzucać kolejne tygrysiątka. Historia ta obrosła legendą, a sielankowości dodaje jej fakt, że wszystkie zwierzęta mogą swobodnie poruszać się po terenie zoo, dzięki czemu chętni śmiałkowie mogą poprzytulać się do tych dzikich drapieżników. Brzmi to bardzo ładnie i zachęcająco, ale jak wspominaliśmy na początku - Świątynia stała się miejscem dość kontrowersyjnym, a w Internecie możemy poczytać sporo sprzecznych opinii na jej temat.
Rozgłos
Świątynia Tygrysów zyskała rozgłos w 2004 roku, kiedy to Animal Planet nakręciło o niej dokument. Została przedstawiona jako miejsce, w którym zgodnie i w odwiecznej harmonii żyją ze sobą ludzie oraz dzikie zwierzęta. Dzięki temu do dnia dzisiejszego świątynię dziennie odwiedza aż ok. 1000 osób, co oczywiście przekłada się na stan finansowy. Wejście nie należy do drogich, ale za dodatkowe atrakcje, np. karmienie małego tygryska z butelki, trzeba dopłacić. I tutaj zaczynają pojawiać się kontrowersje. Po pierwsze, zarzuca się buddyjskim mnichom, że zapomnieli o tym, po co właściwie stworzyli to miejsce - czyli po to, żeby wziąć pod opiekę i chronić porzucone tygrysy. Mówi się, że mnisi zrobili sobie z tej świątyni po prostu biznes i zamiast skupiać się na zwierzętach, wymyślają kolejne rzeczy, na których mogliby dobrze zarobić. Po drugie, odwiedzający coraz częściej skarżą się, że tygrysy przebywające w parku są w nienajlepszym stanie. Po trzecie, kontrowersje wzbudza fakt, że jedne z najniebezpieczniejszych zwierząt chodzą sobie wokół turystów jak udomowione kocięta, a tak właściwie nie ma żadnej gwarancji bezpieczeństwa, że nic się nikomu nie stanie. Jak do tej pory podobno nikt nie ucierpiał, albo przynajmniej nie było o tym głośno.
Nie tylko zwiedzanie
Co ciekawe, jeśli ktoś straci swoje serce w tej świątyni, istnieje bardzo wysoka szansa, że może w niej pozostać. Mnisi bowiem chętnie przyjmują wolontariuszy z całego świata, których zadaniem jest opiekowanie się wszystkimi tygrysami. I płacą całkiem nieźle! Bycie wolontariuszem w buddyjskiej świątyni tygrysów to na pewno jedna z ciekawszych i bardziej nietypowych rzeczy, jakie można zrobić z częścią swojego życia. Poznawanie każdego miejsca 'od kuchni' daje nam zupełnie inne spojrzenie na rzeczywisty stan rzeczy - może wtedy rozwieją się nasze wątpliwości co do tego, w jaki sposób traktuje się tam zwierzęta.
Pretekst do handlu zwierzętami?
Od 2016 roku pojawia się coraz więcej głosów, że prowadzenie świątyni jest jedynie pretekstem do nielegalnego handlu zagrożonym gatunkiem zwierząt, szczególnie do państw bliskowschodnich. National Geographic w 2016 roku ponownie zrobił raport o tym miejscu, już nie tak optymistyczny jak film dokumentalny - na jaw wyszły naprawdę straszne rzeczy, np. niewolnicze traktowanie tygrysów, zabijanie ich czy głodzenie za karę, jeśli nie chcą robić tego, czego się od nich wymaga. Decyzję o tym, czy warto odwiedzić to miejsce musicie podjąć sami.